sobota, 31 sierpnia 2013

Rozdział 7



*Oczami Alice*
Gdy pożegnałam się z Holly pospiesznie wyszłam z budynku szkoły i z dobrym humorem pokierowałam się w stronę sklepu mojej mamy. Po drodze mogłam podziwiać swoje piękne rodzinne miasto rozświetlane przez czerwcowe słońce. Mijając wszystkie place zabaw, kawiarnie pełne studentów i parki, w których roiło się od kobiet z niemowlakami uśmiech sam wkradał się na twarz. Lato zdecydowanie jest moją ulubioną porą roku. Nie musisz się przejmować czy szalik będzie ci potrzebny czy też niekoniecznie. Nawet jeśli jest ciepło nawet deszcz nikomu nie przeszkadza. Przynajmniej jest z czego się później pośmiać wracając do domu w całkiem mokrych ubraniach. Myśląc o samych pozytywnych rzeczach wkroczyłam do sklepu i wszystkie odczucia tak nagle ze mnie wyleciały. Widząc moją rodzicielkę, która truchtała po całym pomieszczeniu to odkładając jakieś rzeczy na miejsce, to do kasy, żeby wprowadzić nowy kod miałam ochotę po prostu wyjść i nigdy nie wrócić. I szczerze miałam zamiar to zrobić, ale zostałam zauważona i niezwykle mile przywitana.
-Alice! Dzięki Bogu! Chyba po raz pierwszy dostałyśmy tak dużo nowych ubrań, nie daje sobie sama rady!-prawie wykrzyczała. Westchnęłam głośno.
-Zawsze dostajemy tyle samo…-wymamrotałam pod nosem rzucając plecak w kąt. Wyniosłam z zaplecza wszystkie pudła z zawartością i po kolei, nie spiesząc się zaczęłam pomagać mamie. Każda minuta wlokła się w nieskończoność. Tym bardziej, że wypakowywana kolekcja była męska, więc nie mogłam nic poprzymierzać, krytykować ani nawet komentować-nie znałam się. Moim jedynym marzeniem było po prostu zniknięcie i… MARYNARKI! Nareszcie się do nich dokopałyśmy. Ogromna fala czarnych-nie, mniejsza szarych-też nie. Brązowe? Mniejsza o to, dalej. Szare z ciekawą fakturą oraz…
-Jest!-pisnęłam jak najciszej, jednak chyba wyszło trochę głośniej niż planowałam. No cóż, życie!
-Wszystko w porządku?-zapytała zdziwiona mama.
-W jak najlepszym-dodałam z dużym uśmiechem na twarzy.
-Oh… chyba nigdy cię nie zrozumiem-oznajmiła zrezygnowanym głosem kobieta. Oddaliła się ode mnie zabierając ze sobą parę rzeczy w celu umieszczenia ich na półkach. Z każdą kolejną ceną przyklejoną na metce artykułu moje znudzenie znikało, a radość się powiększała. I w końcu wyczekany moment! Ostatnia koszula trafiła na swoje miejsce, a ja opadłam na krzesło oddychając z ulgą. Odpoczęłam chwilę po czym wstałam i napiłam się wody. Rozwieszanie nowej kolekcji. Tak ładnie brzmi, ale jest takim problemem, że szkoda gadać. Przeszłam po całym pomieszczeniu zbierając z podłogi zbędne śmieci, które wylądowały w przeznaczonym dla nich miejscu. Ponownie usiadłam i wyciągnęłam telefon z kieszeni. Chyba nie muszę Wam mówić w jakim celu, prawda? Po paru sygnałach usłyszałam jego głos.
-Cześć Alice, co słychać?-spytał uprzejmie.
-O, widzę, że zdążyłeś zapisać sobie już mój numer-zachichotałam cicho.
-Co? Nie, ja po prostu-zaciął się na chwilę-mam dobrą pamięć do numerów i rozpoznałem, że to twój-dokończył. Gratulacje wymówki, Louis. Genialna.
-Jasne-znów się zaśmiałam-dzwonię, żeby ci powiedzieć, że mamy marynarkę. Czeka na ciebie.
-Super. Kiedy mogę po nią wpaść?-ucieszył się.
-Od poniedziałku do piątku między 8 a 18, w soboty do 14. Jak w każdym sklepie, Louis-wyjaśniłam lekko się z niego nabijając.
-No tak, tylko chodziło mi… no wiesz… żeby zastać ciebie-powiedział niepewnie. Aww, miło!
-Ooo… no to szczerze nie mam pojęcia. Nie mam określonych dni pracy. Jeśli masz czas możesz wpaść jeszcze dzisiaj, będę do zamknięcia-uśmiechnęłam się do słuchawki.
-Okej, postaram się. Do zobaczenia!
-Pa-pożegnałam się, po czym zakończyłam naszą krótką, ale treściwą rozmowę.
***
Słuchając radia i jednocześnie czytając książkę wciąż zerkałam na zegarek. Wpół do szóstej. Zdąży? Mówił, że się postara. Co jeśli mu się nie uda? Będę musiała przychodzić codziennie do sklepu? Istny koszmar! Kolejne minuty tym razem mijały z prędkością światła, nie to co podczas pomagania mamie. Co to ma być za niesprawiedliwość? Za piętnaście minut szósta. Naprawdę?
-Alice, szykuj się. Będziemy się zaraz zbierać!-po sklepie rozległ się krzyk dochodzący z zaplecza. Jeszcze chwilę, musimy dziś sprzedać tą marynarkę! Osobiście go zabiję, jeśli zaraz się nie zjawi. Jak na zawołanie drzwi lokalu się otworzyły.
-Uf… zdążyłem!-wydyszał chłopak zamykając je.
__________________________________________
UWAGA! Do tej pory jest to najdłuższy rozdział na blogu, więc nie narzekać! :D Pisany w nocy, dodawany w nocy, nie ważne! Według mnie wszystko dzieje się za szybko i znów dialogi. Ugh! -,- Teraz opinia należy do Was, KOMENTUJCIE! xx

3 komentarze:

  1. ja tam lubie dialogi ;)
    Bardzo ciekawy i kreatywny ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieje się szybko ale mnie się podoba ;)
    Dobrze że Lou zdążył xD
    Czekam na następny :)

    OdpowiedzUsuń
  3. supcio kiedy next

    OdpowiedzUsuń