-Nie, nie płaczę.-skłamałam-Ja… oparzyłam się, nie wiem co
zrobić. Wszystko jest takie beznadziejne! Rodzice są w pracy, nie odbierają ode
mnie, nie mam żadnych znajomych czy sąsiadów, wywaliło korki przez co router
nie działa i nie mogę nawet użyć internetu. Jestem strasznie głupia, nie
powinnam była do ciebie dzwonić. Na pewno mi nie wierzysz, zresztą ja też bym
sobie teraz nie uwierzyła. Zapomnijmy, proszę, o tej sytuacji. Jutro pewnie
będzie twoja marynarka, wpadnij po nią. Do widzenia-dokończyłam rozklejając się
całkowicie.
-Alice, poczekaj! Podaj mi swój adres!-krzyknął Louis kiedy miałam się już rozłączać.
-To naprawdę nic nie zmieni, dajmy spokój. Jestem idiotką, wszystko jest bezsensowne -powiedziałam tracąc siły na cokolwiek.
-Podaj. Mi. Swój. Adres.-podsumował oddzielając wyraźnie każdy wyraz.
-Ale…
-Gdzie mieszkasz?!-wykrzyczał chłopak do słuchawki.
-Garden Street 7-powiedziałam czując strach i ogromną niepewność-ale…
-Będę za 10 minut-oznajmił już spokojniej i rozłączył się.
-…nie przyjeżdżaj do mnie- dokończyłam, ale za późno. Nie miał prawa już mnie słyszeć. Co ja dobrego zrobiłam?! Zaraz właściwie obcy chłopak przyjedzie do mojego domu, żeby opatrzyć jakieś gówno spowodowane wrzątkiem. I co mu powiem? „Dziękuję”?! „Bardzo mi pomogłeś”?! Przecież zniszczył sobie cały dzień przez jakąś idiotkę, która zadzwoniła do niego i tak naprawdę zaczęła się narzucać. To jeden z tych momentów w moim życiu, w którym chciałabym cofnąć czas, zapaść się pod ziemię, udawać martwą czy od tak skoczyć z wieżowca. Jedna z tych chwil, w której wszystko wydaje się lepsze od teraźniejszości. W tym momencie straciłam jakiekolwiek siły. Osunęłam się na podłogę, nie mogłam nawet płakać.
-Alice, poczekaj! Podaj mi swój adres!-krzyknął Louis kiedy miałam się już rozłączać.
-To naprawdę nic nie zmieni, dajmy spokój. Jestem idiotką, wszystko jest bezsensowne -powiedziałam tracąc siły na cokolwiek.
-Podaj. Mi. Swój. Adres.-podsumował oddzielając wyraźnie każdy wyraz.
-Ale…
-Gdzie mieszkasz?!-wykrzyczał chłopak do słuchawki.
-Garden Street 7-powiedziałam czując strach i ogromną niepewność-ale…
-Będę za 10 minut-oznajmił już spokojniej i rozłączył się.
-…nie przyjeżdżaj do mnie- dokończyłam, ale za późno. Nie miał prawa już mnie słyszeć. Co ja dobrego zrobiłam?! Zaraz właściwie obcy chłopak przyjedzie do mojego domu, żeby opatrzyć jakieś gówno spowodowane wrzątkiem. I co mu powiem? „Dziękuję”?! „Bardzo mi pomogłeś”?! Przecież zniszczył sobie cały dzień przez jakąś idiotkę, która zadzwoniła do niego i tak naprawdę zaczęła się narzucać. To jeden z tych momentów w moim życiu, w którym chciałabym cofnąć czas, zapaść się pod ziemię, udawać martwą czy od tak skoczyć z wieżowca. Jedna z tych chwil, w której wszystko wydaje się lepsze od teraźniejszości. W tym momencie straciłam jakiekolwiek siły. Osunęłam się na podłogę, nie mogłam nawet płakać.
***
-Ouch-syknęłam.
-Co ty sobie zrobiłaś? Blizna już nigdy ci nie zejdzie.
-Naprawdę?!-zaczęłam panikować. Pół mojej ręki miałoby być jedną blizną do końca życia?!
-Nie-zaśmiał się Louis-myślę, że z pół roku wystarczy. Chociaż… w sumie sam nie wiem. Może bardziej opłacałaby się amputacja…-dobry humor nie odstępował mu na krok.
-Hahaha, ale to było śmieszne. Boki zrywać-powiedziałam sarkastycznie wywracając oczami.
Kolejny ból. Starałam się zachować spokój, zaciskałam z całej siły oczy i usta, żeby przez przypadek nie wydobyły się z nich kolejne oznaki niezwykłej nieprzyjemności.
-Wydaje się być okej. Przynajmniej na te parę godzin do póki nie wrócą twoi rodzice. Wtedy na pewno wymyślą coś lepszego-mówił chłopak starannie oglądając opatrunek, który sam przed chwilą zrobił-bardzo boli?-spytał.
-A jest jakieś oparzenie które nie boli?-odpowiedziałam pytaniem na pytanie-znaczy… tak, niestety. Przepraszam, zachowuję się strasznie, całkiem zniszczyłam sobie humor.
-Daj spokój, wszystko jest w porządku-zapewniał mnie.
Cisza, ta niezręczna.
-Teraz powinnam dać ci tą marynarkę za darmo-uśmiechnęłam się słabo, a chłopak zaśmiał się-i zaprosić cię na kawę. Chociaż to i tak nie okaże tego, jak bardzo jestem ci wdzięczna –dokończyłam rumieniąc się i spuszczając głowę w dół.
-Przestań, nie zrobiłem nic specjalnego. Tylko zastanawia mnie jedno…-zaczął pewnie-zawsze myślałem, że numery telefonów klientów zostają w sklepie. Skąd mój wziął się na twojej komórce?-uśmiechnął się triumfalnie widząc moje zmieszanie i to, że nie chcę nawet na niego spojrzeć. Boże! Nie mógł już powiedzieć ani zrobić niczego bardziej krępującego.
-Kto… kto powiedział, że to moja komórka?-jąkałam się.
-W sumie to nikt, ale to, co przed chwilą robiłaś i powiedziałaś nie wskazuje jakoś bardzo, żeby nie była twoja.
-Geniusz się znalazł…-prychnęłam i znów poczułam, że to ten moment, kiedy chcę zniknąć lub zamienić się w pył.
-Dobra, starczy. Jeszcze poparzysz sobie też policzki tymi rumieńcami-naprawdę? Naprawdę, Louis? To twój sposób, żeby poderwać dziewczynę?-będę lecieć-powiedział wstając z kanapy.
-Jeszcze raz bardzo ci dziękuję. Zadzwonię do ciebie ponownie jak znajdę coś w sklepie. Tym razem nie ze swojej komórki-powiedziałam i także wstałam. Staliśmy naprzeciwko siebie.
-Nie ma sprawy, będę czekał.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam lekko chłopaka, jednak puściłam zanim mógłby zacząć protestować. Odprowadziłam go do drzwi.
-Do usłyszenia, Al.
Co on powiedział? Al? Skrócił moje imię? Słodki Jezu! Moment, uspokój się na chwilę… okej.
-Do usłyszenia, Louis.
__________________________________________________
Nie wiem czy spodoba Wam się ten rozdział, ma strasznie dużo dialogów, ale inaczej nie potrafiłam go napisać. Piąta część już w przyszłym tygodniu! xx
Bardzo sie podoba! Szybciutko kolejną poproszę ;) xx
OdpowiedzUsuńSuperr <3 Fajnie, że dodałaś o mamusiu ;3 Czad i nie przejmuj się że dużo dialogów u mnie też jest dużo -,-
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać kolejnego xoxo
Kocham to opowiadanie! *-* kiedy nastepna czesc? nie moge sie doczekac ! :D
OdpowiedzUsuńextra
OdpowiedzUsuń