czwartek, 2 stycznia 2014
Rozdział 26 cz.1
*Oczami Alice*
-Myślisz, że jak przygotuję obiadokolację, to przesadzę?-spytałam chrupiąc ciasteczko czekoladowe.
-Raczej tak. Na początku będzie zadowolona, ale potem jak będziecie rozmawiać może uznać to za jakieś podlizywanie albo coś w tym stylu i ci nie uwierzy-zanalizował Louis podpierając głowę na dłoni.
Zastanowiłam się na chwilę. Wszystko nie było takie proste, jakby mogło się zdawać. Sprawa z siniakiem była o wiele prostsza niż z prawdopodobną zdradą... Tak jak zaproponował jakiś czas temu Lou, po zmyciu makijażu zrobiłam zdjęcie wynikom uderzenia i traktowałam to jako mały dowód. Z kobietą, która odwiedzała ojca, zabawa nie była taka banalna. Nigdy nie odważyłam się na wyjście z pokoju późnej nocy czy bardzo wczesnego poranka, gdy znowu słyszałam podwójne kroki. Stale miałam nadzieję, że po opowiedzeniu mamie sytuacji z obitą twarzą, uwierzy, że ojciec miałby też zdolność do sprowadzania do mieszkania kochanki.
-To co byłoby odpowiednie? Gubię się w tym wszystkim, Louis-odparłam z rezygnacją.
-Nie mam już pojęcia... Może zwykła rozmowa starczy, co?
-Skąd mam wiedzieć? Co jeśli mi nie uwierzy?
-Zdecydowanie powinna, nie martw się tym. To, że teraz nic nie przychodzi nam do głowy, nie znaczy, że sobie nie poradzisz. Jesteś mądrą dziewczynką-schlebiał mi chłopak, na co prychnęłam.
-Jestem prawie pewna porażki...
-Przestań się tym zadręczać, to dopiero jutro.
-Dzięki-odpowiedziałam sarkastycznie.-Powiem ci to samo w przeddzień udostępnienia ostatnich list osób przyjętych na studia, masz moje słowo-obiecałam, na co brunet zareagował śmiechem.-Śmiej się, śmiej. Jeszcze zobaczysz, będziesz się załamywał, a ja użyję takiego banalnego pocieszenia, jak ty przed chwilą.
-Nie wiem, czym mam się przejmować bardziej-Louis zamyślił się na moment.-Tym, że mi grozisz; tym, że moje pocieszenia są takie banalne-powiedział przedrzeźniając mnie.-Czy może tym, że moja własna dziewczyna we mnie nie wierzy i uważa, że nie dostanę się na uczelnię wcześniej niż w ostatnim terminie-zażartował pstrykając mnie w nos.
Odruchowo się za niego złapałam i sięgnęłam po kolejny słodycz.
-Pozwalam ci przejmować się mną, nie ma za co-zasugerowałam podnosząc się na łóżku Louisa do pozycji siedzącej.
-Bo się nie przejmuję, nie? Błagam cię, Alice-chłopak wywrócił teatralnie oczami.
-Na serio nie mam pojęcia co jutro robić... To strasznie przygnębiające.
-Dobra, dosyć. Za dużo myślisz, wiesz? Naprawdę nie masz się czym stresować, tylko pogarszasz sytuację. Uznajmy, że jutro jest zwykły dzień, twoja mama wciąż będzie w Irlandii, a ty w żaden sposób nie jesteś do niczego zobowiązana. Zresztą, kto powiedział, że musisz rozmawiać z nią o tym już jutro?-Louis ułożył brwi w zdziwieniu w charakterystyczny dla siebie sposób.
-Chcę mieć to szybko za sobą-odpowiedziałam krótko.
-Może lepiej będzie, jeśli trochę poczekasz...
-Poczekam chwilę, okej? Nie będę zaczynała tematu już w samych drzwiach, ale i nie za rok. Przynajmniej tak planuję, wszystko i tak pewnie wydarzy się bardzo spontanicznie.
W tym momencie w pokoju rozległ się odgłos pukania, a zza drzwi wyłoniła się mała blond główka. Daisy weszła niepewnie do pokoju i lekko zamknęła je.
-Lou, mamusia pyta czy chcecie coś na kolację-powiedziała dziewczynka uśmiechając się.
-To już tak późno? Pora na kolację?-odezwałam się zdziwiona.
Czas naprawdę leciał niesamowicie szybko i straciłam rachubę. Za oknem wciąż nie było bardzo ciemno, dlatego gdyby ktoś spytał mnie o godzinę bez patrzenia na zegarek, strzeliłabym pewnie, że jest piąta, może szósta wieczorem.
-Jest prawie wpół do dziewiątej-Louis rozjaśnił moje wątpliwości, a ja wytrzeszczyłam oczy nie wierząc.-Al, jesteś głodna?
-Nie za bardzo…-skrzywiłam się. Ciastka jednak robią swoje.
-Na razie jej podziękuj-chłopak zwrócił się do swojej młodszej siostry.
-Ale powiedziała, że później już jej się nie będzie chciało wstać i coś zrobić.
-W takim razie jestem zmuszony, aby cię porwać-brunet odparł, po czym wyciągnął ręce i bez problemu podniósł Daisy. Posadził ją w ten sposób, że jej nóżki zwisały po obu stronach jego głowy. Również usiadł na łóżku, naprzeciwko mnie. Uśmiechając się szeroko, obserwowałam zdezorientowaną blondynkę i jej brata.
-Będziesz musiała pracować dla mnie i Alice, aż zaśniesz ze zmęczenia-mówił spokojnie, aby nie wystraszyć Daisy.
-Mogę wam organizować przyjęcia-dziewczynka rzekła ochoczo.-Ale musicie mieć pałac i trzeba będzie porwać też Phobe.
-Zajmiemy się tym później, obiecuję-Lou zaśmiał się.-Leć i obgadaj z nią szczegóły. W innym przypadku zadzwonię do mojego starego przyjaciela, który zjada niegrzecznych niewolników i zaproponuję mu pyszny podwieczorek-zagroził puszczając dziewczynkę. Ta z cichym krzykiem potruchtała w stronę drzwi i znikając za nimi, zbiegła po schodach.
To naprawdę niesprawiedliwe, że jestem jedynaczką. Bardzo podobają mi się relacje między rodzeństwem Tomlinsonów, są ze sobą naprawdę blisko. Pomimo dość dużej różnicy wieku w pewnym sensie potrafili znaleźć wspólny język. Wątpię, żeby to było tylko moje wrażenie. Uczucie między nimi było widoczne gołym okiem i wyglądało na stałe, bo przecież nie mogło zniknąć od tak. Kiedyś naprawdę zastanawiałam się czy moje życie wyglądałoby lepiej, gdybym posiadała siostrę lub może i nawet brata. Może to ona albo on zastępowałby wtedy Louisa? Nie mam tutaj na myśli naszych relacji, mówię wyłącznie o tym, co dla mnie zrobił… Pomógł w tych zdecydowanie najcięższych chwilach i po prostu był, bez względu na wszystko.
-Zrobiło się trochę późno, będę już lecieć-powiedziałam wstając i wygładzając pogniecioną bluzkę.-Pół miasta samo się nie przejdzie-zażartowałam przyklejając na swoją twarz uśmiech.
-Nie przesadzaj, nie masz do domu aż tak daleko-Louis podszedł do mnie-dlatego mogę iść z tobą-dokończył łapiąc mnie za rękę. Dosłownie ciągnął mnie aż do wyjścia z pokoju. Przepuścił na schodach i wciąż nie puszczając mojej dłoni, szedł za mną. Docierając do przedpokoju ubrał buty, krzyknął tylko, że będzie za godzinę i po prostu wyszedł. W przyspieszonym tempie wszystko wyglądałoby jak typowa ucieczka nastolatka z domu w amerykańskich komediach.
Wyszliśmy na półmrok już spokojniejszym krokiem. Miasto nie tętniło życiem jak za dnia, jednak niektórzy wciąż spacerowali i odwiedzali sklepy, które były otwarte dłużej niż tylko do osiemnastej. W wielu domach światło było już zapalone, a za zasłonami można było zauważyć cienie poruszających się osób. Nieliczne wieżowce dodawały całej panoramie miasta uroku, z kolei prosto wyglądające bloki upewniały, że nie jesteśmy w Los Angeles ani żadnym tak ekskluzywnym miejscu.
Każda wystawa, którą mijałam razem z Louisem była dokładnie oświetlona, aby uchwycić to co w produkcie najlepsze, a ukryć wady. Wiele sklepów z zabawkami oraz ubraniami było poprzeplatane na odwiedzanej przez nas ulicy. W połowie miejsc wisiały szyldy oznajmiające „letnią wyprzedaż”, a w reszcie obecne były już „nowe jesienne kolekcje”. Jednak nic nie przykuło mojej uwagi tak, jak sklep z projektowanymi przez znanych stylistów balowymi sukniami. Odruchowo zatrzymałam się przed nim i zaczęłam podziwiać piękne stroje.
-Od zawsze chciałam mieć taką sukienkę-westchnęłam z zachwytem.-Moja mama obiecała, że jak podrosnę i będzie okazja, to zrobi wszystko, żeby kupić jedną z nich. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego nie możemy po prostu wejść do środka, przymierzyć, zapłacić i sprawić mi szczęście. Aż stałam się starsza i poznałam wartość pieniądza. Wtedy uderzyło we mnie, że sukienka za półtora tysiąca to trochę za dużo jak na coś, co będzie noszone po domu tylko dla własnej satysfakcji-zaśmiałam się wspominając stare, dobre czasy.-Która podoba ci się najbardziej?-spytałam po chwili dłuższej ciszy. Louis rozejrzał się po wystawionych kreacjach szukając odpowiedzi.
-Chyba ta niebieska-wskazał na krótką, turkusową sukienkę. Miała jedno srebrne ramiączko i pasek z dużą klamrą na środku takiego samego koloru.
-Według mnie ma zbyt intensywny kolor. Moją ulubioną jest tamta różowa, w rogu. Cieniowana i delikatna. Spokojnie sięgałaby mi do kolan…-zapatrzyłam się.-Dobra, zaczynam fantazjować jak to coś wyglądałoby na mnie-potrząsnęłam głową i zachichotałam.-Czas iść.
Splotłam palce Louisa z własnymi, po czym kontynuowaliśmy spacer. Rozmawiając o błahostkach, takich jak ilość odcieni zielonego, czas mijał zdecydowanie szybciej, a przebyty kilometr bez wahania mógł równać się z zaledwie paroma metrami. Chociażby dlatego wszystko jest lepsze, kiedy robisz to z kimś, a nie samemu.
Tak jak bardzo współczułam Lou drogi powrotnej, tak bardzo nie chciałam, aby ten dzień się skończył i jego następstwem było jutro. Czy to naprawdę złe, że po prostu się bałam? Do tego stopnia, że nie mogłam zasnąć?
Właśnie przez bezsenność wstałam z łóżka wykończona. Z totalnym brakiem energii, z totalnym brakiem chęci do życia. Tym razem mój żołądek aż błagał o coś do zjedzenia, aby chwilę potem robić mi wyrzuty z tak dużego posiłku i boleć jak cholera. Więc oficjalnie… Co złego jeszcze może się dzisiaj wydarzyć?
Szukałam w każdym kącie kuchni jakiejkolwiek przeciwbólowej tabletki, żeby zaprzestać irytującemu skręcaniu i odruchom wymiotnym. Zachłannie popiłam wodą aż dwie, co prawie natychmiast wprowadziło mnie w stan głębokiego snu. I przyrzekam, że nie miałabym nic przeciwko, gdyby nie budzący mnie dzwonek i donośne pukanie.
Wpółprzytomna ruszyłam do przedpokoju i dopiero po otworzeniu drzwi oraz poczuciu dwóch delikatnych ramion, które mnie otoczyły, wszystko zaczynało nabierać sensu. Niemożliwe, żebym przespała pięć godzin i była już druga. Przekręciłam lekko głowę spoglądając na zegar wiszący po mojej prawej stronie i jęknęłam w duchu. A jednak.
__________________________________________
Na serio mam swoje powody, aby podzielić ten rozdział na dwie części ;) I nie jest to zwykłe "Och, ach, nie chce mi się, przecież ważniejszy jest odpoczynek". Przysięgam :) Tym bardziej, że długość tej części jest prawie taka sama jak każdego zwykłego rozdziału :)
Nie wiem czemu, ale usuwacie swoje komentarze :( Proszę, nie róbcie tego! Wszystkie, które "zniknęły" były pozytywne i nie zawierały żadnych hejtów (przynajmniej z mojej perspektywy :P), więc nie wiem, dlaczego nie są teraz dostępne.
KOMENTUJCIE, POLECAJCIE, UDOSTĘPNIAJCIE
Kocham Was xx
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Onomomom! Ciekawe kto był w drzwiach... Czekam na nn i miłego wyjazdu xx
OdpowiedzUsuńOh, ah xD czy Lou kupi Alice tą sukienkę? xDD a moze lepsza byłaby jakaś Little Black Dress, coo? :P będę Cię tym męczyć do końca życia i jeszcze dłużej!!! :D
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie piękny, cudny i wspaniały, oh ah, tak jak zawsze :P
Będę tak bardzo tęsknić!!!! :'( co ja bez Cirbie zrobię przez 1,5 tygodnia?!?! -_- toż to straszne przecież!!! :c
Świetny pisz szybko następny <3
OdpowiedzUsuńSuper<3
OdpowiedzUsuńCudo!
OdpowiedzUsuńPrzypadkiem trafiłam na Twojego bloga i zakochałam się od pierwszego wejrzenia! *.*
OdpowiedzUsuńCudowny <3
OdpowiedzUsuń~Paula